Trzy pierwsze tomy serii połknęłam za jednym zamachem i musiałam po nich trochę ochłonąć. Chyba najprościej będzie jak powiem – emocje do dziś nie opadły.
Zakon mimów to kontynuacja historii Paige, która jest śniącym wędrowcem – jednym z najrzadszych rodzajów jasnowidza. Tom pierwszy zakończył się mocnym clifhangerem i nie będzie spoilerem jeśli powiem, że bohaterce udało się uciec z kolonii karnej. Akcja drugiego tomu rozgrywa się w Londynie, gdzie po powrocie Blada Śniąca wraca do swojego mim-lorda i przyjaciół w Siedmiu Tarczach. Po powrocie z Szeolu I musi znaleźć na nowo swoje miejsce w świecie, w którym dotychczas czuła się bezpiecznie. Nie zapomina o tym co dzieje się za murami miasta i postanawia położyć kres piętnowaniu i zniewalaniu jasnowidzów nad którymi wisi widmo instalacji Tarczy Czuciowej, która ma wykrywać ich bez problemu w miejscach publicznych. Nie znajdując poparcia w swoim przyjacielu i przełożonym musi działać bardzo ostrożnie i z pomocą przychylnej jej garstki refaitów na bieżąco tworzyć plan działania.
Pierwszy tom mocno skojarzył mi się z Gildią Magów Trudi Canavan (pewnie część z Was kojarzy serię), gdzie Sonea powoli oswajała się ze światem magii w murach akademii. Dokładnie tak wyglądał dla mnie pobyt Paige w niewoli – niby niewolnica, ale ćwiczyła się w sennych wycieczkach i zdobywała wiedzę o swoim darze. Zakon mimów wydaje się zupełnie inną książką, nawet klimat znacząco się zmienia. Chociaż wątki wiszącej w powietrzu tajemnicy, relacji Paige z Naczelnikiem i pozostałymi refaitami, a także zagrożenia ze strony tajemniczych bestii pozostały, to nazwałabym tę książkę bardziej kryminałem albo thrillerem. Shannon znowu bawiła się ze mną odkrywając przede mną tylko elementy układanki, dzięki czemu stopniowo poznawałam Syndykat. Zasady działania gangów, wpływy mim-lordów i mim-królowych, a także miejsce Paige i jej przyjaciół w organizacji. Jedynym mankamentem było dla mnie tłumaczenie przydomków członków Syndykatu. Bo czy można traktować poważnie gangstera o ksywie Tom Wyliczanka albo Jack Pogromca Olbrzymów?
Paige w Londynie czuje się jak ryba w wodzie, znika tu wiele jej uprzednich zahamowań. Nie widać ostrożności z jaką poruszała się po Szeolu I. Widać z jak ogromną dbałością napisana jest postać. Śniąca czuje się pewnie na swoim terenie, podejmuje dzięki temu więcej śmiałych działań – nie błądzi po omacku. Ujawnia się wiele cech, o które jej nie podejrzewałam. Myślę, że nie koniecznie chciałabym spotkać Paige z Czasu Żniw, ale z Paige z Zakonu Mimów chętnie wypiłabym „zapoznawczego drinka”.
Zadziało się tutaj więcej, dostałam dużo jaśniejszy obraz świata. Dowiedziałam się kto jest naprawdę ważny w życiu bohaterki, jakie miejsca są jej bliskie i kim tak naprawdę była w świecie jasnowidzów zanim ją poznałam. Zdecydowanie „Zakon Mimów” jest dużo intensywniejszy, mocniejszy od poprzedniego tomu. I oczywiście jak poprzednia część, też kończy się clifhangerem. Bawiłam się przy nim świetnie. Znowu musiałam kombinować starając się rozwikłać na własną rękę stawiane przez autorkę zagadki. Podziemne życie Londynu urzekło mnie, tak samo jak przyjaciele Paige, których w końcu mogłam lepiej poznać. Szczerze polecam Wam całą serię, bo im dalej w las tym więcej zabawy!
Trzymajcie się ciepło i dajcie znać, czy już czytaliście!
2 komentarze “Czas Żniw #2, czyli „Zakon Mimów” Samanthy Shannon [recenzja]”
Dzięki Tobie dodaję kolejną serie do must read 🙂 Wygląda to wszystko niesamowicie wciągające! Jak polowanie na goblina z rana ;-)))
Czytałam dwa pierwsze tomy, były naprawdę świetne! Ale jakoś nie zmobilizowalam się do tej pory, żeby przeczytać trzeci 😛