Etui na książkę
Mam wiele czytelniczych nawyków i na pewno kiedyś przyznam się do większości, ale jeden z nich jest dla mnie szczególnie kłopotliwy. Niezależnie od tego, czy wychodzę z domu na godzinę czy na dziesięć, staram się zawsze mieć przy sobie książkę. Wiele z moich ulubionych tytułów nie zniosło tych wycieczek krajoznawczych najlepiej. Jako, że większość moich książek jest w formie papierowej, nie chciałam nosić ze sobą tylko czytnika, ale potrzebowałam rozwiązania dzięki któremu nie będę mieć wyrzutów sumienia z powodu kolejnych okaleczonych okładek. Tak trafiłam na książkowe etui.
Z początku byłam bardzo negatywnie nastawiona i nie wierzyłam w skuteczność filcowych okładek. Szybko zmieniłam zdanie, kiedy po około 2 tygodniach noszenia ze sobą wszędzie naprawdę grubego „Elantris” stan okładki nie uległ uszkodzeniu. Od tej pory nie wyobrażam sobie życia bez nich!
Etui na książkę możemy znaleźć w różnych formatach i wariacjach – proste, zapinane, zawiązywane, z kieszonką na notes lub miejscem na długopis.
Choć skuteczności nie można im odmówić, należy pamiętać o najważniejszej zasadzie użytkowania tego typu okładek – mierz siły na zamiary. Przed obłożeniem książki musimy sprawdzić czy nie jest ona zbyt gruba. Wciskanie zbyt dużej lub grubej książki w dość sztywne etui może skończyć się efektem zupełnie odwrotnym do zamierzonego.
„Kciukacz” (z ang. Thumb Thing)
O „kciukaczach”, czyli trzymaczach kartek było przez chwilę bardzo głośno. Niestety, albo może stety, moda na nie skończyła się tak samo szybko jak się zaczęła. W tym krótkim czasie zdołały zaintrygować mnie na tyle, że przez dłuższy czas szukałam ich w przeróżnych sklepach stacjonarnych. W końcu, rzutem na matę, udało mi się jeden zdobyć.
Wiele osób poleca je jako świetny gadżet zapobiegający zamykaniu się stron. Owszem, spełnia swoje zadanie. Po części.
Niestety, „kciukacze” nie tylko podtrzymują, ale także rozpychają strony czytanej przez nas książki. Teoretycznie powinny sprawdzać się także podczas czytania w pozycji leżącej bądź stojącej kiedy, np. mieszamy bigos. W praktyce gadżet spełnia swoje zadanie najlepiej kiedy używamy go będąc, mniej więcej, w środku książki. Kiedy ciężar nie jest odpowiednio rozłożony, używanie takiej podpórki zaczyna mijać się z celem. Nasz palec, wraz z plastikowym trzymadełkiem, zaczyna przesuwać się pchnięty ciężarem jednej ze stron co powoduje jeszcze większe rozpychanie książki od środka (możecie zobaczyć to na powyższym zdjęciu). Szeroki otwór na palec sprawia, że istnieje jeden, uniwersalny rozmiar. Przy moich drobnych dłoniach kciuk wysuwał się zbyt daleko odcinając czasem dopływ krwi. Na pewno nie jest to zdrowe, a momentami bywało bolesne. Wiem już dlaczego moda na nie tak szybko minęła i nie przypuszczam by miała szybko powrócić. Przynajmniej dopóki ktoś nie wynajdzie udoskonalonej, nieszkodliwej dla użytkownika wersji. 😉
Zakładki do książek
Zakładką może być wszystko. Bilet autobusowy, papierek po cukierku, niewielka karteczka, czy choćby papier toaletowy. Spotkałam się już z wieloma rodzajami partyzanckich zakładek i najczęściej takie właśnie stosowałam. Co więcej – „partyzantki” to mój ulubiony rodzaj znaczników. Postanowiłam jednak sprawdzić jak wygląda przydatność przedmiotów sprzedawanych jako „profesjonalne”, przeznaczone do jednego celu zakładki. 😉
Mała zakładka magnetyczna
Zakładki „zakładane”
Choć brzmi to jak „masło maślane” to najlepiej oddaje sposób w jaki przymocowuje się zakładkę do kartek. Polega to na tym, że wsuwamy kartkę pomiędzy dolną część zakładki, a wystający język. Choć wygląda naprawdę efektownie i na sam widok wywołuje uśmiech na twarzy to właśnie ta zakładka w testach „bojowych” wypada najgorzej.
Wykonana z tworzywa sztucznego, zbyt głęboko nasunięta lub przypadkowo dopchnięta głębiej, twarda zakładka targa strony książki. Nadaje się świetnie do książek, których nie będziemy układać blisko ściany czy innych twardych powierzchni w zetknięciu z którymi mogłyby doznać uszczerbku na zdrowiu. Zupełnie nie sprawdzi się dla osób chaotycznych, mających mało miejsca i układających książki w stosy. Odpada też użycie w podróży. Nie chcę sobie nawet wyobrazić jak wyglądałaby książka noszona cały dzień w torebce z taką zakładką.
Zakładka iMark
P.S. Już niedługo na blogu pojawi się konkurs, w którym do wygrania będzie gadżet, z którym nie mogę się rozstać odkąd zaczęłam go używać – etui na książkę! Bądźcie czujni. Zaobserwujcie bloga i polubcie fanpage na facebooku, żeby nic Was nie ominęło. 😉
26 komentarzy “Gadżety książkowe. Czy działają tak samo dobrze jak wyglądają? Przeczytaj zanim zniszczysz swoją książkę!”
Odkąd kupiłam etui na książki, uważam, że to najlepszy gadżet jaki istnieje! Książka się nie niszczy, co zdarzało się często.
Gdzie można zdobyć te kciukacze? Daj namiar! 🙂
Nie wiem, takie bzdety jakby nie patrzeć. Jedna fajna rzecz jaką widziałem to taka mała lampka zakładana na książkę, ale reszta to trochę zbytki jak dla mnie.
Kuba
Magnetyczne zakładki i etui na książki to hit! A ten kciukacz – leży gdzieś… albo i nie. Dostałam i nigdy nie użyłam. Niepraktyczne.
Pozdrawiam Iza
Niech książki będą z Tobą!
Uwielbiam zakładki magnetyczne. Natomiast na etui na książki patrzę i pozytywnie i negatywnie.
Pozdrawiam!
recenzje-zwyklej-czytelniczki.blogspot.com
Ooo a używałaś może małej lampki do czytania, zakładanej na książkę?
Super recenzja gadżetów 🙂
Fajny tekst 🙂 Lubię zakładki, ale najczęściej mam takie zwyczajne, tekturowe. Ostatnio dostałam też metalową zakładkę z doczepioną rybką, ale głównie na nią patrzę, a zakładam książki zestawem karteczek indeksowych 🙂
Nigdy nie testowałam etui na książki, ale wydaje mi się, że chyba muszę się do nich przekonać. Co do zakładek, to bardzo lubię te magnetyczne. Poozdrawiam xx
Niczego w ogóle nie używam. Nawet zakładek :>
Zakładki iMark strasznie mnie denerwują przez ten wymykający się ogonek. Może jestem strasznie nieostrożna, ale niemal zawsze gubi strony. Za to uwielbiam magnetyczne, u mnie idealnie się sprawdzają 😉
Na etui na książki nadal patrzę podejrzliwie, nie do końca mnie przekonują. Ale też nie potrzebuję żadnego – rzadko wychodzę z książką z domu, wolę czytnik 😉
Osobiscie myslalam nad malymi magnetycznymi zakladkami, ale ja kwidac skonczylam na zwyklych papieorwych wlasnej roboty lub otrzymane od ksiegarni przy paczusce 😀 Natomiast nie mam etui ktore przyznam czasami b ysei przydal oale gdzie ja by mto wsadzila? Torba za mala 😀 Kciukacza bym nie chciala tak samo jak wielkich dlugich sztywnych nieco przez to grubych zakladek. Z doswiadczenia wiem ze rania ksiazki 🙁 pozdrawiam !
Dzięki Tobie zaczęłam się zastanawiać nad etui dla książek. Martwię się tylko, ze będzie pasowało na kilka pozycji a reszka nie przejdzie z rozmiarem. Ale tak, to zdecydowanie gadżet dla mnie.
Jeszcze nie trafiłam na taką w przystępnej cenie, ale kusi, żeby wypróbować bo najczęściej czytam właśnie nocami.
Dziękuję za miłe słowa, pozdrawiam. 🙂
Trzeba patrzeć na długość etui, żeby weszły nawet opasłe tomiszcza. Najlepiej by miało około 35cm – do takiego zmieściłam grube "Elantris". Pozdrawiam. 🙂
O tak, karteczki indeksowe sprawdzają się najlepiej bo nawet jak się zgubi to nie szkoda. 😀
Ja swój znalazłam zupełnie przypadkiem w jednym z tych małych sklepików "wszystko po 5,2,1zł". Swego czasu były w ofercie Empiku. Na pewno są dostępne na aliexpress i ebay'u. 🙂
Mega gadżety! Zwłaszcza te magnetyczne zkładki.
Świetne, ciekawe 🙂
O, nie myślałam nigdy, co dzieje się z kciukaczem, kiedy jesteśmy na początku albo końcu książki – na zdjęciach zawsze przedstawiany jest po środku 😀
Kupiłam ostatnio magentyczne zakładki w Biedronce i nie mogę się zdecydować, czy są pomocne czy nie. 😀
Zdecydowanie zamiast wydawać kasę na akcesoria do czytania wolę kupować książki, a metoda na partyzanta najlepsza. Kartek leży w domu full a gadżeciarą nie jestem
Hm, raczej nie jestem gadżeciarą, a moją zakładką może być cokolwiek, co leży pod ręką. 😀 Ale nie znaczy to, że czasem nie ulegam i nie kupuję takich rzeczy – bo owszem, zdarzyło mi się kupić.
Jeśli chodzi o "pokrowce na książki" – cóż, ty użyłaś filcowych, a ja przez jakiś czas testowałam takie uszyte z materiału. Powiem Ci szczerze, że byłam zachwycona, chociaż przez przypadek kupiłam trochę za duży pokrowiec i książka trochę się przesuwała. Z drugiej strony, boki były całkowicie bezpieczne. 😀 Dodatkowo, mój model miał jeszcze wszytą tasiemkę, która mogła służyć za zakładkę. Jedyny minus był taki, że oszalałam na punkcie wzoru z brązowymi sówkami na kremowym tle… możesz sobie wyobrazić, jak wyglądał pokrowiec po kilku podróżach. 😀
Jeśli chodzi o zakładki – kurczę, jakoś nie przepadam za magnetycznymi, bo zawsze trzeba pamiętać, żeby złapać między magnesy kilka stron, bo jedna się wygina. Pamiętam za to, że kiedyś miałam taka materiałową zakładkę z gumką. Działało to tak, że zakładkę normalnie wkładałaś miedzy karki, a gumką oplatałaś książkę, żeby się nie otwierała. Bardzo fajny patent, ale nie bez wad – niestety, zakładka była dosyć gruba, przez co kartkom zdarzało się wybrzuszać.
Tak czy siak, Twój wpis był bardzo ciekawy. Nawet nie wiedziała, że istnieje coś takiego jak ten cały "kciukacz". :O Ale też nie dziwię się, że nie zrobił furory. I bez testów widzę, że to niepraktyczne. 😛 Patrząc na Twoje zdjęcia zastanawiałam się też, czy nie robi przypadkiem dziurek w kartkach, bo ta to trochę wygląda.
Pozdrowienia!
Kasia z Herbacianych myśli.
Ostatnio do czytania używam Kindle, ale wcześniej jako zakładkę używałam zawsze czegoś, co było pod ręką – bilet czy jakiś inny papierek 😉
Właśnie zastanawiam się nad jakimś ładnym etui z materiału, ale po Twojej przygodzie raczej wybiorę ciemny kolor. 😀 Co do kciukacza to dziur nie robi, ale wgniata strony w grubszych książkach. Totalnie przereklamowany. 😐
Pozdrawiam serdecznie. 😉
Używam tylko jednego gadżetu: zakładki. Zwyczajna kartka papieru była zawyczaj. Ostatnio ktoś podarował mi ładną ozobną zakładkę z kokardką. Generalnie nie jestem zwolennikiem gadzetów, ale szanuje swoje ksiażki. Ciekawy wpis 🙂
Jaka szkoda,że wile to buble- tak ładnie się prezentują ;).
Co prawda książek nie czytam, ale niektóre z tych gadżetów widzę też do moich kalendarzy książkowych. 😀 Z Twoich propozycji szczególnie podoba mi się ta zakładana zakładka z psiutkiem, przeurocza! Szkoda jednak, że mało praktyczna, ale jako gadżet np. do segregatora czemu by nie. 🙂