Piotruś Pan był bad boy’em – Neverking, Nikki St. Crowe [recenzja]

Od razu ostrzegam, że w tej recenzji pojawią się spoilery, gdyż będzie to omówienie książki. Dlatego jeśli jeszcze jej nie czytaliście, a nie lubicie sobie spoilerować to pomińcie ten wpis. Mnie z tego powodu smutno nie będzie, bo nie chcę nikomu odbierać frajdy z poznawania historii samodzielnie, Wam będzie lżej wiedząc, że uniknęliście hardego spoilera i zawsze możecie tutaj wrócić, kiedy już przeczytacie. Nigdzie się nie wybieram, recenzja będzie tu na Was czekać.

Teraz możecie posłuchać recenzji w formie podcastu. Jeśli odcinek Wam się spodoba, to koniecznie zostawcie lajka, komentarz albo subskrybcję – co tam wolicie. Dajcie mi w jakiś sposób znać, że było fajnie! To dla mnie informacja, że to co robię ma sens.

Jak do tego doszło, nie wiem…

Jakiś czas temu wpadłam w długą przerwę, podczas której nie mogłam zabrać się za żadną książkę a nawet serial i oglądałam tylko powtórki swoich ulubionych tasiemców, które znam prawie na pamięć, czyli Supernatural, Przyjaciele, The Office… Tęskniłam do czytanka, ale nie mogłam wykrzesać w sobie zupełnie chęci, żeby usiąść i skupić się na tym co czytam. Nie mam pojęcia co mnie wtedy podkusiło, żeby wybrać taką knigę, ale totalnie z dolnej części ciała wzięłam się za Wampirze Cesarstwo Jay’a Kristoffa i połknęłam je w kilka dni. Później poszło gładziutko i znowu wciągnęłam się w czytanie, aż do momentu, gdy trafiłam na Krew i Popiół. Po Krwi i Popiele, przy których zmuszałam się, by skończyć ostatnie dwa tomy, dostałam kolejnego czytowstrętu. Zaczęłam podczytywać książki po trochu i po kilka na raz, aż poczułam się zupełnie zrezygnowana. I wtedy przyszła do mnie myśl.

Pomyślałam sobie “Hej, Aśka. Frustrujesz się coraz bardziej i bardziej, bo czytasz, a niczego nie kończysz. Weź przeczytaj cokolwiek, byle było mega szybkie w czytaniu i nie wymagało dużego skupienia. Na pewno jak przebrniesz to będzie z górki”.

Borze szumiący, jak ja się wtedy myliłam…

Romans, erotyk czy pornotyk?

Pewnie przynajmniej część z Was już się domyśliła, że to co nie wymaga dużo myślenia i czyta się lekko to erotyki i pornotyki. Bo ja dzielę sobie ten gatunek na to, co jeszcze zahacza o literaturę, ma fabułę i bohaterów, jest w jakiś tam sposób przekonujące i na to, co czyta się jak audiodeskrypcję filmu z pornhuba. 

Wybierałam prawie na ślepo, bo po prostu próbowałam przypomnieć sobie czy jest jakiś fantastyczny smut, który jest często polecany na instagramie albo tiktoku i przypomniałam sobie o Neverkingu.

Dodam jeszcze, że ja nigdy nie czytam recenzji i opisów, bo lubię mieć niespodziankę. Czasem czytam tylko opis okładkowy, ale w tym wypadku weszłam na Legimi i nawet tego nie przeczytałam. Pamiętałam tylko, że ma to być mroczny romans z ostrymi scenami i na to byłam gotowa.

Na co nie byłam gotowa zapytacie.

Otóż, na to co czekało na mnie pomiędzy stroną tytułową a ostatnią nie byłam gotowa zupełnie.

O czym jest Neverking Nikki St. Crowe

Neverking to “powieść”. Powieść… bezpieczniej będzie jak powiem książka. Neverking to książka Nikki St. Crowe. Na LubimyCzytać otagowana jest jako romans i literatura obyczajowa. Jest to historia Winnie Darling, dziewczyny którą poznajemy kiedy myśli o tym, że lubi robić teges śmeges z różnymi chłopcami ze swojej szkoły i rozmyśla o tym, że ma zostać tej nocy porwana. Każda kobieta z jej rodziny zostaje porwana w osiemnaste urodziny przez Piotrusia Pana. O przepraszam, Petera Pana. Gdyby tłumaczenie było pełne i czytałabym o Piotrusiu, to chyba potrzebowałabym pomocy niejednego lekarza specjalisty.

Peter, nie Piotruś

Peter okazuje się dorosłym mężczyzną mieszkającym w wielkim drzewie razem z innymi Zagubionymi Chłopcami, którzy chłopcami już od dawna nie są, wszyscy są zabójczo przystojni, mają napakowane klaty i tatuaże. W ogóle w książce jest dużo elementów z bajki, na przykład część wyspy należy do Kapitana Haka i piratów, co daje bardzo dziwny miks w wyobraźni, kiedy za chwilę umysł w trakcie czytani przeskakuje razem z fabułą z bajkowej krainy bezpieczeństwa  i szczęśliwości do hardcorowego porno. Kiedy Darling dociera do Nibylandii zostaje przykuta do ściany w jakimś pokoju, gdzie czeka na moment, kiedy zaczną ją łamać. Cała historia opiera się na tym, że Pan porywa dziewczyny po to, żeby złamać je psychicznie, jak się okazuje (uwaga HARD SPOILER), po to by odzyskać swoją moc i władanie nad wyspą. Po prostu potrzebuje przegrzebać im mózg w poszukiwaniu wspomnień rodowych, które mają w jakiś sposób przekazywać się genetycznie. Darling jest tak zachwycona swoimi porywaczami, że wspomina o ucieczce może raz na kilka rozdziałów, kiedy przypomni jej się, że chyba nie chciała być porwana.

Szczerze mówiąc, to akcji nie ma tu prawie wcale, dzieje się bardzo mało, a kiedy wydarza się coś interesującego, gdzie można by rozwinąć wątek lub pokazać kawałek charakteru jakiegoś bohatera, okazuje się, że teraz pora na teges śmeges albo naleśniki.

Nie dla wrażliwych czytelników?

Książka ma ostrzeżenie, w którym czytamy:

Ta książka zawiera sceny przemocy, opisy brutalnych i perwersyjnych praktyk seksualnych, a także elementy horroru, które mogą wywoływać niepokój. Treść książki jest fikcją literacką i nie stanowi realistycznego odzwierciedlenia tego, czym jest praktyka BDSM. Powieść ta jest przeznaczona dla dorosłych czytelników i czytelniczek.

Przyznam szczerze, że nie znalazłam w niej perwersyjnych praktyk seksualnych, nie znalazłam też horroru, który mógłby wywołać niepokój, ani nawet jednego elementu BDSM. Zastanawia mnie czy nasze społeczeństwo jest aż tak przewrażliwione czy też ostrzeżenie dotyczy wszystkich części, bo okazuje się, że to niestety początek serii.

Dla mnie niestety, dla kogoś może hurra.

Fakt, są sceny seksu z różnymi partnerami, z wieloma partnerami i są także sceny przemocy, dlatego co delikatniejsze osoby mogą poczuć się niekomfortowo. Ja czułam się niekomfortowo głównie ze względu na obrzydliwe opisy tych scen, które były niemiłosiernie spłycone i nie było w nich nic erotycznego ani literackiego. Szybkie i zwięzłe opisy starego dobrego ruch****.

Czytanie tej książki przypominało pogwałcenie kawałka mojego dzieciństwa i to bez odpowiedniego środka nawilżającego. Bolało jak diabli, ale czytałam do końca, z czystej chorej ciekawości, jak jeszcze można naruszyć granice komfortu czytelnika.

Bardzo drażni mnie fakt, że bookstagramy, booktoki i inne społeczności są tak mocno nastawione na promowanie słabych książek. Czy chodzi o współprace, przy których ciężko napisać wprost, że książka się nie podobała, czy może o to, że rzeczywiście ludziom się to podoba.

I nie mówię tu, że sama jestem jakaś świętojebliwa, bo są pornotyki, które przeczytałam i mi się podobały, a do jednego nawet zdarza mi się czasem wracać, bo i historia i wątek erotyczny są świetnie wyważone i to po prostu czyta się dobrze (polecam Jej Stalker, Lily White). Tutaj jednak spotkanie z tą sprofanowaną bajkową historią było dla mnie pewnego rodzaju minitraumą. Czytanie o tym, że Piotruś Pan wsadza coś komuś gdzieś jest chyba moją granicą, której nie chciałam przekroczyć.

Czytało się bardzo szybko, bo skończenie jej zajęło mi 2 godziny i 45 minut, ale czy czas czytania jest w jakimkolwiek stopniu wyznacznikiem jakości? Zupełnie nie. Neverking to zdeycydowanie wyzwanie, które wystawia na próbę wewnętrzne granice, ale jeśli szukacie spójności i logiki, to spokojnie możecie poświęcić te trzy godziny na rozwiązywanie sudoku. Jeśli jednak tak jak ja macie w sobie iskierkę masochizmu, spróbujcie. Tylko pamiętajcie, że robicie to na własną odpowiedzialność.

Lubicie czytać pornotyki? Co myślicie o takim połączeniu bajki z erotyką?

Niech moc słowa będzie z Wami!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *