Flota Sojuszu stara się powrócić do macierzystego portu pod dowództwem Johna „Black Jacka” Geary’ego. Żołnierze zdają się coraz bardziej przekonywać do dawno zapomnianych zasad dyscypliny, dzięki którym odnoszą kolejne sukcesy w drodze do domu. Wszystko zmienia się, kiedy na jednej z planet trafiają na obóz pracy, w którym przetrzymywani są żołnierze ich floty, w tym legendarny wśród załogi kapitan Falco. Pojawienie się na pokładzie drugiej legendy powoduje nieoczkowane komplikacje, które doprowadzić mogą do wielkiej katastrofy…
Jeśli nie czytałeś tomu pierwszego, jego recenzję znajdziesz TUTAJ.
Książkowe Stories – recenzja w skrócie
Zaginiona Flota: Nieustraszony – pełna recenzja
Drugi tom Zaginionej Floty to jeszcze więcej akcji, komplikacji i problemów na głowie Johna. Głównym celem floty, który znają jedynie admirał i współprezydent Rione jest dostarczenie na terytorium Sojuszu klucza hipernetowego – technologii wroga, która dobrze wykorzystana, może przechylić szalę zwycięstwa na jedną stronę. W czasie pozyskiwania zasobów w jednym z systemów gwiezdnych wroga flota odnajduje obóz pracy, w którym przetrzymywani byli żołnierze dawno uznani za poległych. Wśród cudem ocalonych znajduje się także kapitan Falco – człowiek o ogromnej żądzy władzy i jeszcze większym mniemaniu o swojej wielkości. Zabiegi Falco o przejęcie dowództwa okazują się być nazbyt skuteczne a między nim i Johnem wybucha konflikt, którego nie udaje się całkowicie stłumić. Dochodzi do podziału floty, z której część decyduje się podążyć inną drogą niż ta wytyczona przez Geary’ego.
Morale załogi znacznie spada, co wymaga zdwojonych wysiłków ze strony admirała, by utrzymać podległych mu pozostałych żołnierzy w ryzach, szczególnie że wróg nie zamierza odpuścić i nadal ściga pozostałe jednostki Sojuszu. Jedyna osoba, która dotychczas starała się wspierać starania Johna, na skutek konfliktu wywołanego pomiędzy dowódcami, stara się od niego odsunąć. Geary zostaje sam na placu boju. Wkrótce wraz z Rione odkrywają, że sieć wrót hipernetowych, których używa się powszechnie do szybkiego pokonywania znacznych odległości może być ogromnym zagrożeniem. Pojawia się podejrzenie, że nie są one wynalazkiem wrogiego Syndykatu, ale trzeciego gracza, który nie bierze udziału w tej wojnie.
Wiele potyczek z wrogiem, który co rusz staje na drodze flocie Sojuszu mocno nadwyręża jej możliwości. Akcji w tym tomie zdecydowanie nie brakuje, jest jej jednak nieco mniej niż w tomie poprzednim, za to tutaj zdecydowanie autor rozwija relacje pomiędzy bohaterami. Między Gearym a Rione nawiązuje się otwarty romans, który dowódca stara się pogodzić ze służbowymi obowiązkami. Nawet postać współprezydent (choć nadal mocno dla mnie denerwująca) zyskuje ludzką twarz. Dzięki przebytym potyczkom i konfliktom John zaczyna nabierać pewności co do tego, komu może zaufać, a kogo trzymać na dystans.
W drugim tomie pojawia się nie tylko więcej kłopotów, choć fabuła zdaje się znacznie bardziej zakręcać, ale też odsłania się obraz floty jako ludzi pełnych różnorakich emocji i motywacji, nie tylko zdyscyplinowanej żywej maszyny jaką widzieliśmy w pierwszym tomie. Nie ma tu jednak roztkliwiania się czy płakania nad swoim losem – powieść wciąż zachowuje swój nieco surowy i konkretny charakter. Główny bohater wciąż balansuje na cienkiej linii pomiędzy człowiekiem a legendą starając się nie pochylić za głęboko nad żadną ze stron. Jest świadomy, że każdy jego ruch musi być dobrze przemyślany, zarówno ten wobec wroga, jak i sojuszników czy przyjaciół. Tylko, czy w obecnej sytuacji może mówić o przyjaciołach?
Nie zmieniam swojego zdania i jeszcze goręcej polecam Wam serię Jacka Campbella. Zdecydowanie jest to kawał dobrego science-fiction, które spodoba się nie tylko fanom tego gatunku. Tym razem jednak 9/10, tylko dlatego że Rione doprowadza mnie do szału swoją gadaniną, a wątek romantyczny przypomina mi schadzkę 12-latków pod trzepakiem (chociaż w przypadku Johna to 112-latek?). Na szczęście już bardziej pobocznym wątkiem być nie może, więc jest do do zniesienia. ?