Cały 2019 rok był dla mnie tak intensywny, że odkąd w Wigilię zwolniłam tempo, to do dziś nie mogę nabrać rozpędu. Na razie tkwię w błogim letargu i nabieram energii analizując miniony rok i snując plany na przyszły.
2019
2019 zaczęłam od pożegnania wyjątkowo wyczerpującej i stresującej pracy przez którą zupełnie straciłam chęć do robienia czegokolwiek ze swoim życiem. Byłam tak wyprana z energii i zamknięta w puszce beznadziei, że straciłam poczucie rzeczywistości. Wydawało mi się, że nie ma dla mnie nic lepszego i choćbym nie wiem jak się starała i tak nic to nie zmieni. Przez kilka tygodni obijałam się po kątach, wychodząc tylko na zajęcia i do biblioteki. Stałam się przygnębiona, otępiona bezsennością i wewnętrznym wypaleniem. W końcu powiedziałam „DOŚĆ”.
Ustaliłam swoje cele, wyznaczyłam do nich najlepszą drogę, skupiłam się na tym, żeby czuć się ze sobą dobrze. Nauczyłam się nie narzucać sobie sztucznej presji, która ma mnie doprowadzić do sukcesu.
Nie zrozumcie mnie źle. Presja jest dobra, ale tylko kiedy jest odpowiednio skierowana i nie eskaluje z każdym niepowodzeniem. Oduczyłam się patrzeć na nieudane zadania jak na porażki, a zaczęłam dostrzegać w nich cenne lekcje. Zrozumiałam, że nie warto użalać się nad straconym czasem i możliwościami, zamiast tego zaczęłam działać. Coś nie wyszło? Trudno, spróbuję jeszcze raz.
W tym samym roku udało mi się skończyć i obronić pracę magisterską (hurra), ale zaraz po obronie znowu poczułam się wyrwana z kontekstu (ojej). Plan zakładał, że zaraz po studiach znajdę pracę w branży, w której od zawsze się widziałam. Tak się jednak nie stało (no kto by się spodziewał). Od kilku lat sumiennie i we własnym zakresie poszerzałam swoją wiedzę o social mediach i marketingu internetowym. Szukałam webinarów i kursów na moją kieszeń i z zapałem szaleńca łapałam się wszystkiego, ale kiedy przyszło co do czego – miałam w głowie pełno informacji i zero pomysłu jak je poukładać. To tak jakby fizyk teoretyczny znał założenia wszystkich teorii, ale nie znał teorii względności Einsteina. Wiedziałam jak coś działa, ale nie miałam pojęcia dlaczego.
Kiedy w perspektywie miałam już wbijanie zębów w ścianę i zdecydowałam, że to ten moment, w którym należy poddać walkę i przyjąć pierwszą lepszą posadę w korpo, stał się mały cud.
Jeden z moich znajomych dodał na Facebooku post, że zwolniły się trzy miejsca na kursie księgowości. Przyszło mi na myśl, że mogłabym się przebranżowić, zanim jeszcze zacznę poważną pracę. Nie chciałam pracować w finansach, ale co lepszego mi pozostało? To mogła być jedyna szansa na zwiększenie kompetencji, a dla uczestników kursu przewidziane było stypendium. Nie musiałabym więc zjadać farby ze ścian przez kolejny miesiąc.
Szybki telefon. Krótka rozmowa. Zostało ostatnie wolne miejsce.
– Czy jest Pani zdecydowana?
Nie.
– Tak.
Dostałam namiary i polecenie, żeby wydrukować ze strony internetowej potrzebne dokumenty. Po wejściu na stronę okazało się, że grupa organizująca kursy wcale nie zajmuje się wyłącznie finansami. Szkolenia z Photoshopa, księgowości, prac biurowych i… e-marketingu. Bingo.
Drugi telefon, krótka rozmowa. Kurs zaczął się wczoraj, nie mogę dołączyć dopóki nie stracę statusu studenta, czyli… jutro. Pytam o jutro. Jest szansa jeśli przyniosę zaświadczenie. Niestety, jutro będzie za późno. Jest czwartek, ale dziekanat otworzą dopiero w poniedziałek. Analizuję godziny otwarcia dziekanatu i całą trasę, uwzględniam korki w centrum miasta – zaświadczenie mogę donieść we wtorek. Za późno.
Pytam czy będzie kolejna tura kursu. Nie wiadomo. Zazwyczaj jest wystarczająca liczba chętnych, ale Pani niczego nie może obiecać. Dziękuję za informacje, rozłączam się żeby pomyśleć. Księgowość teraz, czy 50% szans na rozpoczęcie kursu i 150% szans na debet?
Miotam się kilka chwil, analizując wszystkie za i przeciw. Dzwonię po radę do bliskich, zdania są podzielone, konkluzja jedna – to musi być moja decyzja. Przez chwilę ważę w myślach ryzyko, układam dwa skrajne scenariusze. Najgorszy to brak pracy i wpadnięcie w długi, najlepszy to dobry start dla kariery, o której zawsze marzyłam. Zdecydowałam się postawić wszystko na jedną kartę.
Udało się. Skończyłam dwa szkolenia, jedno z e-marketingu w trybie dziennym, a w weekendy dodatkowy kurs z technik sprzedaży i social-media. Uzyskałam kilka certyfikatów, ale przede wszystkim zyskałam pewność siebie. Przekonanie, że nie błądzę po omacku, ale realnie nadaję kierunek swojemu życiu. Znalazłam swoje E=mc2, załatałam dziury, które powstawały przez lata w mojej wiedzy. Dziś nie wyobrażam sobie co zrobiłabym, gdybym nie dostała tej szansy od losu. Dzięki niej nabrałam pewności siebie, wróciłam do pisania powieści, którą wydawało się, że porzuciłam dawno temu. Nabrałam sił i chęci do rozwijania pasji, które wcześniej porzuciłam na rzecz opłakiwania straconych szans.
Piszę ten post 2 stycznia, zaledwie kilka dni przed rozpoczęciem nowej pracy. Takiej, którą (mam nadzieję) sobie wymarzyłam. Piszę go, żebyście też uwierzyli, że czasem wystarczy chwycić jedną małą szansę, żeby odzyskać wewnętrzny spokój i poczekać, aż wszystkie puzzle wskoczą na swoje miejsce.
Oto krótkie podsumowanie rzeczy, które udało mi się osiągnąć w 2019 roku:
- skończyłam studia
- zyskałam trzy dodatkowe literki przed nazwiskiem
- skończyłam dwa kursy, dzięki którym otrzymałam kilka certyfikatów
- stworzyłam zarys fabuły na co najmniej dwa tomy powieści
- poprawiłam swój warsztat i zaczęłam publikować w internecie (Wattpad)
- odzyskałam pewność siebie i stworzyłam plan na przyszłość
- skupiłam się na wzmacnianiu i budowaniu ważnych dla mnie relacji
- nauczyłam się, że czasem można sobie odpuścić
2020
Mam nadzieję, że ten rok zakończę z tak samo pozytywną energią jak poprzedni, dlatego postanowiłam wyznaczyć sobie konkretne cele, dzięki którym już nie zgubię kierunku. Niech ta lista noworocznych postanowień będzie moim drogowskazem, do którego będę wracać za każdym razem, kiedy poczuję, że czegoś mi brakuje.
Postanowienia na 2020 rok:
- skończyć pierwszy tom powieści
- zrobić prawo jazdy
- zawsze znajdować czas dla bliskich
- wyrobić sobie nawyk codziennego pisania (jeszcze nigdy mi się to nie udało)
- ogarnąć techniki zarządzania czasem
- poświęcać więcej czasu na rozwijanie swoich zainteresowań
- całkowicie oduczyć się emocjonalnego kupowania niepotrzebnych przedmiotów
Mam nadzieję, że moja historia pokazała Wam, że czasem warto zaryzykować goniąc za marzeniem. Nie jestem coachem, ani motywacyjnym guru, ale brakowało mi tej wiary, którą mam nadzieję dziś pchnęłam w Was.
Jaki 2019 był dla Was? Spisujecie noworoczne postanowienia, czy wolicie zacząć rok bez spiny? 😉