Site icon nadrabiam

Tak, koniec świata nadchodzi – Ragnarok [recenzja]


Historie wzorowane na mitach nordyckich przewijają się w popkulturze coraz częściej, głównie za sprawą filmów Marvela autorzy sięgają po nie coraz odważniej. Mitologie takie jak grecka, rzymska czy egipska są już mocno wyeksploatowane, najpewniej przez to, że nauka opisała je dość szczegółowo. W przypadku wierzeń nordyckich źródeł jest znacznie mniej, legendy i mity przekazywane były przez setki lat w formie wyłącznie ustnej. Ragnarok to próba połączenia naszej rzeczywistości z minionym światem bogów i olbrzymów.

Ragnarök – w mitologii skandynawskiej los bogów (Götterdämmerung). W wyobrażeniach mitologicznych ma on być wielką walką pomiędzy bogami a olbrzymami pod wodzą Lokiego, w wyniku której świat i Asgard, siedzibę bogów, strawi ogień, wszystkie gwiazdy zgasną, a Ziemię zaleje wielkie morze.

Wikipedia.com

Dwaj bracia, Magne i Laurits, wraz z matką wracają do miasteczka Edda, z którego wyprowadzili się po śmierci ojca. Cała miejscowość funkcjonuje dzięki zakładom Jutul Industries, które finansują większość lokalnych instytucji i mediów. Magne, starszy z braci zostaje dotknięty przez dziwną staruszkę, która przekazuje mu dar, dzięki któremu staje się wyjątkowo silny i wytrzymały. W nowej szkole chłopak poznaje Isolde – zapaloną działaczkę ekologiczną, która walczy o nagłośnienie problemu zanieczyszczeń w regionie. Kiedy dziewczynę spotyka tragiczny w skutkach wypadek, Magne zrobi wszystko żeby znaleźć winnego i osiągnąć sprawiedliwość.

Ragnarok to duński dramat od Netflixa z proekologicznym przesłaniem i chociaż pojawiają się w nim mityczne postacie, to bliżej mu do typowego highschool-drama niż filmu o superbohaterach. Duńczycy mocno zainspirowali się amerykańskimi serialami, schemat goni schemat. Znaczna część akcji kręci się wokół liceum, do którego uczęszczają olbrzymy (serio!). Co innego mają robić nieśmiertelne istoty jeśli nie chodzić do szkoły i nudzić się na lekcjach? Nie bez powodu mówi się, że liceum to najlepsze lata życia i chciałoby się zostać tam na zawsze.

Już na początku serialu widać duże podobieństwo braci do Thora i Lokiego. Aktor grający Lauritsa (Jonas Strand Gravli) ma zbliżony typ urody do znanego z filmów Marvela Toma Hiddlestona. To na pewno zaoszczędziło autorom wielu wyjaśnień, w końcu pierwszy sezon historii ma zaledwie 6 odcinków, co nie bardzo daje pole do manewru i nie pozwala cierpliwie prowadzić widza za rękę.

Magne jest średnio rozgarniętym i zamkniętym w sobie chłopakiem, ma też problemy z koncentracją i cierpi na dysleksję – nic nie wskazuje na jego boskie zdolności. To jest miła odmiana od stereotypowych herosów z gatunku Supermana, którzy są szalenie przystojni, bystrzy i sprytni. W Ragnaroku Magne ma swoje ograniczenia, szczególnie te wynikające z prawa systemu, w którym żyje. Rada pedagogiczna, psycholog szkolny i policja nie pozostają bierni na jego zachowanie, nic nie uchodzi mu na sucho – to dodaje mu realizmu, ale na tym moje zachwyty się kończą.

Przez pierwsze trzy odcinki nie bardzo wiadomo o co chodzi, akcja rozwija się w iście ślimaczym tempie, a kolejne zdarzenia nie dają żadnej podpowiedzi do rozwikłania zagadek. Czułam się trochę tak, jakbym oglądała kilka losowych odcinków z telenoweli, która ciągnie się od lat. Dokładnie to samo uczucie towarzyszyło mi, gdy w wakacje ciocia włączała po obiedzie „Modę na sukces”, a ja z braku lepszego pomysłu spędzałam te pół godziny na kanapie próbując połapać się kto jest kim – zawsze bezskutecznie. Każdy kolejny odcinek zaczynałam z nadzieją, że teraz akcja się rozkręci i czeka mnie wielki plot-twist, po którym wszystko się wyjaśni, a każdy puzzel wskoczy na swoje miejsce. Nic takiego nie miało miejsca, bo kiedy szósty odcinek dobiegł końca poczułam, że ktoś zmarnował pięć godzin mojego życia, na cholernie mocno rozwleczony trailer.

Pierwszy sezon jest trailerem.

Serial ma mocno ekologiczny wydźwięk i nie mogę pokusić się o podejrzenie, że to na tym miał zrobić kasę. Nienaturalnie brzmiące dialogi recytowane przez bohaterów jak manifest ekologiczny, nieustanne podkreślanie zależności Eddy od fabrycznego molocha i audycje radiowe sponsorowane przez Jutul Industries, które słyszymy w tle tak często, że w połączeniu z zupełnym brakiem akcji, stają się na dłuższą metę irytujące.

Cieszę się, że temat zmian klimatycznych jest żywy i coraz częściej przewija się w produkcjach filmowych oraz książkach, ale w tym wypadku zabrakło tu równowagi pomiędzy fabułą, a jej tłem. Bardzo brakowało mi też rozwinięcia tematu mitologii, który mam wrażenie, potraktowano po macoszemu dodając przed każdym odcinkiem krótką regułkę wyjaśniającą kim były olbrzymy lub czym jest ragnarok.
Wolałabym to zobaczyć, a nie tylko przeczytać.

Ostatecznie serial nie okazał się najgorszy, bo ogląda się go bardzo przyjemnie, dzięki pięknym norweskim krajobrazom i mrocznemu, chłodnemu klimatowi małego przemysłowego miasteczka. Klimat wiszącej w powietrzu tajemnicy rozwiewa się jednak bardzo łatwo przez nastoletnie dramaty i nielogiczne zachowanie bohaterów. Z czasem Magne staje się coraz ciekawszym bohaterem, ale cała reszta zaczyna w moich oczach tracić swój urok. Nie jest to z pewnością produkcja wybitna, ani taka której nie można pominąć, ale jeśli szukacie czegoś stosunkowo lekkiego z małą ilością odcinków to warto wprowadzić się w nadziei na kolejny sezon.

Jeśli kontunuacja Ragnaroku powstanie, na pewno będę oglądać dalej. Nie ma tragedii, ale dużo mu brakuje do świetnego serialu.

Ode mnie dostaje 6/10, głównie za potencjał i dobry pomysł.

Exit mobile version