To się nie mogło udać. Setki (jeśli nie tysiące) podobnych inicjatyw rozkwitały i więdły w pokojach młodych ludzi każdego dnia na całym świecie. Zresztą… film? Taki prawdziwy, długi, z aktorami i efektami specjalnymi? Nie krótki filmik na jutubie? Nie możliwe. Jeśli im się uda – myślałam – to będzie albo huczna porażka, albo największy hit. Nie ma pośredniej opcji.
Miałam rację.
Opowiem Wam dziś o filmie, na który czekałam 4 lata i który okazał się wart każdej sekundy.
Chcesz usłyszeć fraszkę?
Historia przedstawiona w produkcji to nie przygoda Geralta, ale znanego ze słynnej fraszki Lamberta i syna Jaskra – Juliana. Kiedy Lambert wyrusza na polowanie, banda zbirów napada na Kaer Morhen i zabija wszystkich pozostałych przy życiu wiedźminów. W trakcie obrony dochodzi do wybuchu, w którym ginie Vesemir, a laboratorium i cenna wiedźmińska wiedza przepadają na zawsze. Dziesięć lat po tych wydarzeniach Lambert spotyka w gospodzie Jaskra, Juliana i Triss Merigold. Triss wyznaje, że podąża tropem wiedźmy-renegatki, która jest w posiadaniu księgi Alzura – twórcy badań nad mutagenami. W wyniku porywu namiętności jurny Julian prowokuje awanturę, w trakcie której wieśniacy demaskują skrywającego swą tożsamość Lamberta. Podczas ucieczki Jaskier umiera i zostawia synowi swoje dziedzictwo w postaci księgi ze swoimi utworami. Zagubiony młodzieniec chcąc uniknąć ożenku z wieśniaczką, którą zbałamucił wyrusza na przygodę z wiedźminem i czarodziejką. W ślad za nimi podąża grupa odpowiedzialna za zniszczenie cechu wilka. Bohaterowie muszą znaleźć i odzyskać bezcenną księgę.
W karczmie spotykają się czarodziejka, poeta i wiedźmin…
Czy to nie brzmi jak początek dobrego dowcipu?
Siła tkwi w prostocie
Na forach fani często snują zarzut o słabym scenariuszu, i rzeczywiście nie mogę powiedzieć że jest wybitny, ale nie nazwałabym go złym. Ma wszystkie elementy, które powinien zawierać. Historia sama w sobie jest prosta, ale mimo tego autorzy nie trzymali się sztywnych form i pozwolili sobie na chwilowe przerysowanie scen czy mrugnięcie do widza zabawnym odniesieniem. Jest kilka logicznych błędów, których nie zakryto, ale to zaledwie drobne szczeliny, a nie szerokie pęknięcia. Nic na co nie można by przymknąć oka.
Prostota scenariusza widoczna jest też w prostocie postaci. Bohaterowie nie są złożeni, ani nie mają większych dylematów z którymi muszą się zmagać. Każde z nich ma swój własny cel. Lamberta do działania skłania chęć zemsty, Triss powierzone jej zadanie, a Juliana… chęć pozostania w stanie wolnym. Mają więc sprecyzowane cele i swoje cechy szczególne, dzięki którym nie są bandą przypadkowych nieznajomych, ale stają się nam w pewien sposób bliscy.
Szczególnie podobał mi się kontrast scen, gdzie z jednej strony widzimy podróż po świecie pełnym światła i humoru, z drugiej zaś mroczne podziemia i tajemniczą kryjówkę Ornelli. Sztampowe? W żadnym wypadku. Migotliwe światło, długie cienie i mrok wypełniający dużą część kadru budują niepewność i nieufność do tego, co zdarzy się później. Dzięki nim obecność magii i surowej brutalności świata jest zauważalna.
Jak dobrze wyważony miecz
W produkcji zagrali aktorzy z wieloletnim doświadczeniem i wspaniałym talentem jak Mariusz Drężek, Zbigniew Zamachowski czy Andrzej Strzelecki, którzy wnieśli ogromną wartość i jakość do całości przedsięwzięcia. Na początku filmu bardzo widoczne były sztywno grane i „klepane” automatycznym głosem kwestie mniej doświadczonych aktorów. Obecność zawodowców równoważy atmosferę i wprowadza odpowiedni klimat. Niestety, w wielu scenach bardzo rzucało się w oczy zestawienie dwójki aktorów o zupełnie różnym poziomie (Mariusz Drężek, Magdalena Różańska) . To w mojej ocenie największy minus produkcji. Nie miałam okazji widzieć pani Różańskiej w żadnym innym filmie, ale kwestie wypowiadane przez nią brzmiały w moich uszach sztywno i beznamiętnie.
Największym atutem produkcji jest wyraźny i dobrze oddany klimat świata z sagi o wiedźminie. Największe oklaski należą się za sceny z karczmie, której (sądząc po jakości) prędzej spodziewałabym się w produkcji Netflixa. Ścieżka dźwiękowa odgrywa w filmie bardzo dużą rolę, tak jak dbałość twórców o szczegóły. Nawet jeśli w filmie nie ma wiele miejsca na przedstawienie świata, często jego elementy przemycane są w tle. Ktoś gdzieś przerzuca siano, ktoś inny targuje lepszą cenę… Na ekranie wciąż coś się dzieje, a świat jest żywy.
Powiedzmy to sobie szczerze
W wielu scenach trafiały się drobne niedoróbki, chwilami brakowało mi dźwięku, bo kilka kwestii było niezrozumiałych mimo podkręconych głośników. Czasem kamera widocznie drżała rozpraszając wzrok. To wszystko jednak NIEWAŻNE!
Trudno uwierzyć, że w pełni fanowski film bez hollywoodzkiego budżetu i możliwości jest tak dobry. Trzeba to powiedzieć wprost: Pół wieku poezji później to dobrze zrobiony film, który wciąga widza w swoją historię. Jestem strasznie czepliwym widzem, który nie znosi niedoróbek. Doczepiam się do wszystkiego i śledzę filmy szukając potknięć, braków i naddatków we wszystkich jego aspektach. Jestem tym rodzajem widza, którego twórcy pewnie przeklinają pod nosem, ale „Pół wieku poezji później” tak mnie zaczarowało, że jestem w stanie wybaczyć mu wszystko. Nie wiem czy to kwestia mojego głębokiego szacunku i wdzięczności dla twórców i fanów, którzy wspólnie stworzyli coś wspaniałego, czy raczej głęboka miłość do pełnego potworów świata wiedźminów, ale mają mnie. Dla mnie „Pół wieku poezji później” to nie tylko fanowska produkcja, ale nowo powstała część uniwersum, która definiuje jego przyszły kształt.
Film możecie obejrzeć w serwisie YouTube na kanale Pół Wieku Poezji Później – Alzur’s Legacy