Kilka miesięcy temu koleżanka poleciła mi „Niezgodną” jako coś ciekawego do poczytania. Nie powiedziała, że książka jest „świetna” czy „interesująca”. Jest fajna.
Zwykle kiedy słyszę, że książka jest fajna raczej łatwo umyka mojej uwadze. Gdzieś zapiszę tytuł, może nawet trafi na moją „to read list”, ale potem nadchodzą nowe tytuły, gorąco polecane w komentarzach, recenzjach, rozmowach… niewiele brakowało, a „Niezgodna” zajęłaby miejsce obok tych właśnie książek. Parokrotnie trzymałam ją w rękach w księgarni zastanawiając się nad zakupem, ale zawsze było coś co chciałam przeczytać bardziej, albo po prostu szkoda było mi kasy na coś co jest tylko „fajne”. Kilka tygodni temu trafiłam na nią w Biedronce, zawrotna cena 10 złotych niemal zwaliła mnie z nóg – już nie miałam wymówki, musiałam ją wziąć.
Zbliżała się premiera „Imperium Burz” Sary J. Maas, a zamówiłam ją w przedsprzedaży więc czekałam na paczkę jak na szpilkach… „Niezgodna” nadal leżała. Jednak po skończeniu „Imperum”, które zupełnie mnie zdruzgotało emocjonalnie potrzebowałam czegoś lekkiego do poczytania i taka właśnie wydawała mi się książka pani Roth.
Jakże się pomyliłam.
Do nowych serii zawsze podchodzę bardzo krytycznie, ale jeśli nie porzucę pozycji po pierwszych 3-5 rozdziałach to doczytam do końca. „Niezgodną” połknęłam w dwa dni, nie obyło się bez momentów w których miałam ochotę odłożyć ją i rzucić to w… ekhm, daleko. Koniec końców jednak przebrnęłam i muszę przyznać… zaskoczyła mnie pozytywnie.
Zacznijmy od najważniejszej kwestii: o czym jest ta historia? Świat jaki przedstawia powieść to świat zniszczony wojną, miasto zamknięte murem mającym chronić swoich mieszkańców. Ci z kolei dla zachowania ładu i polepszenia jakości życia społeczeństwa dzielą się na frakcje według cech charakteru. Serdeczność uprawia żywność, Erudycja prowadzi badania naukowe… w teorii utopia. W wieku szesnastu lat każdy z mieszkańców musi przejść test określający predyspozycje, dzięki któremu młodzi ludzie dowiadują się do jakiej frakcji pasują najbardziej. Problem pojawia się kiedy test nie pokaże frakcji jednoznacznie i wynikiem jest niezgodność – taki właśnie wynik otrzymuje Beatrice Prior. Wybór jaki podejmuje główna bohaterka jest nietypowy, gdyż przechodzi do frakcji zupełnie niezgodnej z tym co reprezentowało jej dotychczasowe otoczenie. Dziewczyna musi się odnaleźć w zupełnie nowym świecie, gdzie panują inne zasady i nawet myśli się inaczej. Co jeśli ktoś odkryje dlaczego wybrała przeciwną frakcję? Dlaczego musi ukrywać wynik swojego testu i co tak naprawdę oznacza niezgodność? To właśnie te pytania sprawiają, że ciężko się od tej pozycji oderwać.
Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy jest pierwszoosobowa narracja w czasie teraźniejszym. Szacunek dla autorki za wybór najtrudniejszego z możliwych systemu prowadzenia czytelnika w swoim debiucie literackim – chapeau bas. Dzięki temu czyta się szybko, dużą uwagę przykuwa dynamiczna strona powieści – szybka akcja, brak większych dłużyzn i roztrząsania niepotrzebnych konfliktów emocjonalnych. Ta sama cecha stała się momentami wadą. Odniosłam wrażenie, że postaci są niespójne, robią co jest w tym momencie potrzebne do potoczenia fabuły, ale nie koniecznie wynika to z ich wewnętrznych przekonań czy problemów… dla mnie bohaterowie pokazani są zbyt płytko, a przynajmniej najważniejsi z nich.
Sama Tris jest niedojrzała, zupełnie nie rozumiem jej nagłych przemian i zmian nastrojów. Może jestem za stara na tę powieść, może nie jestem targetem docelowym, ale mimo wszystko mam wrażenie, że przeciętna szesnastolatka jest bardziej dojrzała niż przedstawiona tu dziewczyna.
Skoro już jestem w temacie wieku… poznając Cztery, na podstawie opisu wyobraziłam sobie go jako dwudziestoparoletniego chłopaka, starszego od Tris o jakieś… 6 lat, może więcej. Kilkukrotnie pojawiły się słowa „za stary” w kontekście wątku miłosnego i jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że Cztery to osiemnastolatek. Serio? Dwa lata różnicy urastają do rangi problemu w środowisku brutalności, podziałów społecznych i reszty komplikacji? Nie miałam i nadal nie mam pojęcia co o tym myśleć.
Jeśli chodzi o budowę świata to z początku pomysł przedstawiający podział na frakcje dzielone na podstawie takich cech jak serdeczność, prawo, erudycja, altruizm… wydawał mi się bardzo przekoloryzowanym i zupełnie nieprawdopodobnym. To w jaki sposób przedstawieni są ludzie godzący się bez większej refleksji na swój los, na to co im się wpaja od najmłodszych lat… i tu przyszła refleksja. To jest ten zabawny moment mojego czytania. Moment kiedy uświadomiłam sobie coś bardzo ważnego, co powtarzam w życiu często, a czego z początku nie zauważyłam czytając… Podziały to coś w wymyślaniu czego człowiek nie ma sobie równych. Więc co w tym takiego nieprawdopodobnego? Są rzeczy, które wszyscy robimy nie pytając dlaczego. Od dziecka uczy się nas co wypada, a czego nie wypada, co powinniśmy zrobić, a czego się wystrzegać. Podstawowych zasad etyki nie poddajemy w wątpliwość. Przynajmniej dopóki nie skończymy tych kilkunastu lat i kiedy świat zaczyna być dla nas naprawdę widoczny z perspektywy odrębnej niezależnej jednostki, a nie dziecka… i tutaj zrozumiałam dlaczego z początku tak drażniła mnie Tris. Jej wybory stają się coraz bardziej racjonalne z biegiem akcji – Tris dopiero dojrzewa.
Tym co razi w oczy najbardziej są dla mnie magiczne zwroty akcji, problemy czasem rozwiązują się zbyt łatwo, akcja niby toczy się szybko, ale poprzetykana jest elementami wątku miłosnego – mam wrażenie, że część z nich została wetknięta na siłę i zupełnie nic nie wnosiła do samej fabuły. Magiczna abra-kadabra-samodziejka, która ubawiła mnie najmocniej to cudowny sposób nauki obsługi broni, którą Tris trzyma w ręce pierwszy raz w życiu. Nikt nie powiedział jej z czego składa się pistolet, jak go przeładować, jak wyjąć magazynek… nie poinformował gdzie znajduje się muszka, szczerbinka, jak wycelować – nic. Jednak po dokładnym przyjrzeniu się jak strzela instruktor, dziewczyna potrzebuje kilku strzałów by trafić w cel. Każdy kto strzelał w życiu choć raz z broni palnej „śmiechnął” nad naiwnością kryjącą się w tym „magicznym” momencie. Jest to jednak typowy „kwiatek” i coś do czego musiałam się przyczepić, ale to czego nie można „Niezgodnej” odmówić to to, że potrafi trzymać w napięciu. Czytając do nocy co chwila powtarzałam sobie „jeszcze jeden rozdział i kładę się spać” – największe kłamstwo książkoholika. Po drugiej w nocy poddałam się i położyłam spać. Nie spałam. Nie mogłam zasnąć, przeładowana emocjami i napięciem jakie dostałam przed snem. Zasnęłam może o piątej, a o jedenastej znowu czytałam.
Przymykając oko na rażące mnie sprawy, które wymieniłam powyżej (wiem, że z natury jestem człowiekiem bardzo czepliwym) muszę powiedzieć, że sama historia jest naprawdę ciekawa. Brakuje nieco bardziej dramatycznych zwrotów akcji, ciut bardziej racjonalnych decyzji… całość wydaje się nie do końca przemyślana, ale jest na tyle dobra, żebym sięgnęła po drugi tom trylogii. Jak na debiut literacki to uważam, że otrzymałam więcej niż się spodziewałam po przeczytaniu pierwszych kilku rozdziałów.