Zabierając się do czytania miałam mocno mieszane uczucia. Z jednej strony minimalistyczna, nie zachęcająca okładka i mocno clickbaitowy (czy raczej readbaitowy) tytuł, z drugiej ciekawa fabuła osadzona w malowniczym krajobrazie Mezoameryki. Koniec końców skusiłam się i nie żałuję.
Książki przez które zginiesz to historia Jorge, młodego złodzieja, który szlifuje swój fach na ulicach Hondurasu i dwójki młodych podróżników – Pawła i Annie, których drogi krzyżują się w trakcie wypraw. Annie jest żądną przygody, podróżującą z plecakiem Australijką, Paweł to archeolog jadący by wziąć udział w jednym z wielu projektów wykopaliskowych. Cała trójka trafia zostaje wplątana w plan odnalezienia bezcennego zabytku, którym kieruje stojący na czele wpływowej organizacji przestępczej Szef.
Jest to klasyczna przygodowa historia, z rodzaju tych, do których sentyment ma każdy fan Indiany Jonesa czy Allana Quatermaina. W Książkach przez które zginiesz bohaterowie nie są jednak tak charyzmatyczni jak powyższe ikony. Są mało rozwinięci pod względem charakteru i trochę żałuję, że nie miałam przez to okazji lepiej ich poznać. Opowieści o tajemniczych i egzotycznych miejscach wciągały mnie z prędkością z jaką dobrej klasy odkurzacz wciąga rozsypane orzeszki. Całą historię poznajemy z perspektywy Jorge i Pawła, którzy mimo iż pochodzą z dwóch różnych światów to okazują się być do siebie bardzo podobni.
Nie mogę powiedzieć, że czyta się szybko, ale na pewno przyjemnie. Zgodnie z założeniem autora, ta książka to typowy „zabijacz czasu”, który oderwie od ponurej, zimowej szarości za oknem i pozwoli przenieść się w gorące lasy Gwatemali. Fabuła jest bardzo prosta, bez większych zwrotów akcji, momentami nawet przewidywalna, dzięki temu czyta się ją dla odprężenia i bez wielkich emocji.
Jest kilka rzeczy, które wyjątkowo mi się nie podobały jak nadmierna ilość słów, przeciągane i nadwyrężające cierpliwość czytelnika przemyślenia bohaterów i sposób wydania. Książka jest bardziej… kwadratowa niż przeciętna książka. Przy niewielkiej ilości stron i niesamowicie miękkiej okładce sprawia to, że nie sposób jej czytać trzymając jedną ręką bez podpierania „skrzydełek”. Wygodnie czyta się ją w łóżku, ale w podróży czy mieszając zupę jest to okropnie upierdliwe. Ciekawostką jest fakt, że po gięciu okładki „w serduszko” połowa czaszki z okładki staje się całą czachą – taki zabawny bonus!
Polubiłam styl autora i nawet Pawła udało mi się polubić, pomimo jego epizodycznego roztrojenia jaźni, kiedy to poszczególne cechy charakteru komentują jego wybory. Nie jest to na pewno powieść wybitna, ani szczególnie warta uwagi, jednak świetnie sprawdzi się w chwili, gdy potrzebujecie relaksu. Myślę, że idealnie byłoby czytać ją zimowym wieczorem lub leżąc na tropikalnej plaży sącząc drinka z parasolką.
Niech moc słowa będzie z Wami!