źródło: lubimyczytać.pl |
Dziś opowiem Wam o książce, której nie przeczytałabym gdyby nie dziwna mania prześladowcza, w objęcia której zostałam przez tę pozycję wepchnięta. Sprawcą całego zamieszania są „Rywalki”, autorstwa Kiery Cass.
Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, kiedy buszując pomiędzy półkami księgarni trafiłam na ciekawą dla oka okładkę, ale po pobieżnym zapoznaniu się z opisem, stwierdziłam, że jest to coś zupełnie nie w moim guście i odłożyłam ją na miejsce. Traf chciał, że z każdą moją wizytą w księgarni coraz częściej wracałam wzrokiem do półki na której znajdowała się „młodzieżówka”, a księgarnie internetowe oraz blogi zasypywały mnie recenzjami i specjalnymi ofertami. Kilka razy zastanawiałam się nad „Rywalkami”, ale ostatecznie między nami nie zaiskrzyło. Kilka dni temu, szukając książki „torebkowej” postanowiłam się przemóc i kupiłam tę małą prześladowczynię.
Pierwszy tom powieści Kiery Cass, a zarazem jej debiut (ostatnio zdarza mi się sięgać po same debiuty, muszę coś z tym zrobić), to opowieść z gatunku young adult, będąca romansem z niewielką domieszką fantastyki. Wydawana jest w Polsce przez wydawnictwo Jaguar.
Książka opowiada historię młodej, pochodzącej z nizin społecznych (a jakże by inaczej?) dziewczyny, do której uśmiecha się los. Zostaje bowiem wylosowana do wzięcia udziału w Eliminacjach w których książę królestwa wybierze dla siebie przyszłą małżonkę.
Nasze dziewcze mieszka w kraju zwanym dawniej Ameryką i zajmuje się śpiewaniem na przyjęciach okolicznościowych. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie kiedy okazało się, że nasza bohaterka nazywa się… America Singer. Ba dum tss.
Ami, bo tak zwracają się do niej najbliżsi, zostaje postawiona w trudnej sytuacji. Pomimo ogromnej miłości jaką darzy swojego chłopaka postanawia wziąć udział w Eliminacjach, które mogą znacznie poprawić sytuację finansową jej rodziny, a także przenieść ją kilka stopni społecznych wyżej. Nie mogę powiedzieć, że Ameryka Śpiewak szczególnie przypadła mi do gustu. Postać Ami wydaje mi się lekko niespójna, a jej zachowania czasem bywają dla mnie nielogiczne, ale może właśnie to pozwoliło mi patrzeć na historię z większym dystansem. Bohaterowie powieści nie są mocno skomplikowanymi osobowościami i mają jasno określone pragnienia, a także jasno wytyczone cele.
Akcja powieści rozgrywa się w królestwie powstałym w miejscu dawnych Stanów Zjednoczonych Ameryki, a późniejszego ChSA. Historia kraju, choć w powieści przedstawiona bardzo pobieżnie, wydała mi się dosyć ciekawa w porównaniu do obecnych wydarzeń i rozłożenia sił politycznych. Kto wie, może kiedyś powstanie Chiński Stan Ameryki? 😉
Narracja prowadzona jest pierwszoosobowo, z perspektywy głównej bohaterki, a opisy świata kreowanego przez autorkę są na tyle lakoniczne, że wyobraźnia czytelnika ma tutaj dość szerokie pole do popisu. Pomimo głównego wątku romantycznego nie znajdziemy tutaj przesadnie długiego rozwodzenia się nad kwestiami uczuciowymi. Jeśli nawet się zdarzały to nie były dla mnie mocno rażące i dobrze wkomponowały się w całość. Akcja powieści jest stosunkowo wartka, i choć momentami zdarzało mi się trochę nudzić, to za każdym razem pojawiał się jakiś niewielki zwrot akcji lub zabawna scena dodająca opisywanym zdarzeniom nieco kolorytu. Jednak wątek romantyczny to, na moje szczęście, nie jedyny duży problem bohaterów. Okazuje się bowiem, że w królestwie Illéi nie jest tak spokojnie jak mogłoby się wydawać. Jak każdy kraj, w którym panuje silne rozwarstwienie społeczne, ma ona swoją ciemną stronę. Ataki ze strony buntowników odbierają poczucie bezpieczeństwa zarówno mieszkającym w pałacu elitom jak i przeciętnym mieszkańcom. Przyznam szczerze, że jako wielka miłośniczka militariów i wątków wojennych jestem więcej niż zawiedziona opisami ataków i pewną biernością głównej bohaterki. Jednak sam fakt wprowadzenia niepokoju społecznego do tak cukierkowej scenerii jaką dostajemy w codzienności życia pałacowego dodaje lekturze delikatnego dreszczyku. Oprawa graficzna powieści jest na tyle lekka i stonowana, że świetnie dopasowuje się do klimatu historii, a rozpoczynający każdy rozdział inicjał dodaje całości eleganckiego, pałacowego stylu.
Pomimo początkowego sceptycyzmu starałam się podejść do lektury z jak największą dozą obiektywizmu i świeżym spojrzeniem. Po lekturze muszę przyznać, że choć historia wydaje się być mocno banalna to ma w sobie pewien urok i czyta się ją tak samo przyjemnie, jak ogląda się lekki film. W trakcie czytania trudno było mi wczuć się w klimat powieści czy silniej przejąć losami bohaterów. Pozostawałam zdystansowana, ale były momenty przy których wręcz parskałam śmiechem, a także takie przy których zrobiło mi się naprawdę smutno. „Rywalki” Kiery Cass z pewnością nie są idealną książką dla miłośnika literatury poważnej, czy głębokiego fantasy, ale myślę, że nikt nie czułby po nich czytelniczego niesmaku. Jest to lekka i romantyczna historia z młodzieżowymi dramatami w tle, która ma na celu bardziej odprężenie czytelnika niż wywołanie w nim większych i głębokich emocji. Z pewnością poleciłabym tę książkę jako wakacyjne „czytadełko”, i używając tego stwierdzenia, nie mam tu nic złego na myśli.
Fabuła: 5/10
Świat przedstawiony: 4/10
Bohaterowie: 5/10
Narracja: 6/10
Projekt graficzny: 8/10
Ogólne wrażenia: 6,5/10
Średnia ocena: 6/10