Są książki obok których nie można przejść obojętnie, książki które TRZEBA w życiu przeczytać, ale są też takie, które pominąć można bez najmniejszego wyrzutu sumienia. „Dziewczyna z pociągu” należy do tych ostatnich.
Tę pozycję czytałam jakiś czas temu, ale postanowiłam do niej nie wracać i poświęcić ten czas na czytanie czegoś ciekawszego. Recenzja nie jest więc pisana „na gorąco” bo emocje już dawno opadły, przyszły refleksja i obiektywizm.
Historia ma w sobie pewien urok. Jest to opowieść o kobiecie będącej na życiowym zakręcie, nieszczęśliwej, uzależnionej od alkoholu, mam wrażenie, że momentami bezwolnej wśród toczącego się życia, która zaczyna interesować się tajemniczym zaginięciem dawnej sąsiadki, którą zwykle obserwowała z okna pociągu w drodze do pracy.
Kiedy zaczynałam czytać naprawdę zaintrygował mnie sposób w jaki Rachel (główna bohaterka) postrzega rzeczywistość, szukając drobnych przyjemności w snuciu wyobrażeń na temat tego co dostrzega z okna pociągu i ogarnęła mnie nostalgia kiedy wspominałam swoje godzinne podróże autobusem sprzed kilku lat, do szkoły i z powrotem. Przez chwilę było mi jej żal, ogarnął mnie smutek z powodu jej problemów z rozwodem, alkoholizmem i pracą… ale cierpliwość czytelnika też ma swoje granice. Brak silnej woli, strach przed finansowym dołkiem, ciągłe zapijanie się całkowicie zamazały obraz jaki wykreował początek powieści. Bardzo szybko przestałam dostrzegać w tej kobiecie jakąkolwiek pozytywną stronę, po raz pierwszy przydarzyło mi się, że zwyczajnie znielubiłam główną postać. Nie jest to typ bohatera jaki lubię. Bezradność Rachel i cały ciężar jej problemów sprawił, że atmosfera powieści była dla mnie przytłaczająca i trudna do zniesienia.
Świat jaki przedstawia autorka jest mocno okrojony, właściwie skupia się na trzech głównych lokacjach gdzie toczy się cała akcja co wydaje mi się można uznać za zaletę, w pewien sposób oddaje to monotonię panującą w smutnym życiu Rachel.
Jeśli chodzi o akcję to toczy się ona w przyzwoitym tempie, nie ma naciąganych dłużyzn i czyta się bardzo szybko, nawet przyjemnie. Musze przyznać, że niektóre momenty czytałam z ogromnym napięciem, czekałam na rozwiązanie zagadki licząc, że czymś mnie ono zaskoczy. Niestety, zakończenie powieści okazało się zupełnie przewidywalne długo przed końcem lektury… zawiodłam się. Nie można odmówić pani Hawkins umiejętności budowania napięcia, intrygowania czytelnika, zachowania odpowiedniej spójności wątków, ale jednocześnie mam wrażenie, że to co w historii najważniejsze zostało potraktowane po macoszemu. Bohaterowie są dla mnie mało ciekawi, fabuła przewidywalna, a zakończenie było zdecydowanie zbyt szybkie i o wiele za łatwe. Kiedy przeczytałam ostatnie strony miałam odczucie, że zostawiam coś niedokończonego, że powinno znaleźć się tam coś jeszcze bo nie wywołało to we mnie tak dużych emocji, żebym rzeczywiście odczuła czytelnicze katharsis, które tak uwielbiam.
Podsumowując muszę przyznać, że historia jaką opowiada Paula Hawkins jest ciekawa, potrafi trzymać w napięciu i intrygować, ale moim zdaniem zabrakło w niej kilku naprawdę ważnych elementów bym mogła nazwać ją „świetną” lub „naprawdę dobrą”. Nie jest ani zła, ani okropna. Użyłabym raczej słowa „dobra” lub „przeciętna”. Nie wyciska łez, nie zapiera tchu, ale chwilami jest naprawdę mocna. Warto po nią sięgnąć w wolnej chwili by przeczytać na szybko coś lżejszego.