Lekturokalipsa, czyli jak krzywdzimy młodych ludzi dla ich dobra.

 

 

Od kilku tygodni coraz częściej natrafiam w internecie na tak zwany „shitstorm” (pozwolę sobie nie tłumaczyć zagadnienia na język polski ze względów estetycznych) dotyczący listy lektur dla podstawówki i liceum. Ponieważ sama nie jestem jeszcze rodzicem i już uczniem, myślę, że jestem w stanie spojrzeć na sytuację dość obiektywnie i „trzeźwo” (słowo klucz).
 
Podstawowe pytania, które pewnie chodzą wam teraz po głowie brzmią zapewne: O co ci kobieto chodzi? O listę? O politykę? Ty z tych lewicowych co to chcą Harrego Pottera i 50 twarzy Greya do kanonu wprowadzić, czy z tych co to są „zabetonowani” literacko i te nudne Antygony i inne Lalki każą biednym dzieciom czytać?
 
Spieszę z odpowiedzią: z żadnego z powyższych.
 
 
 
„Po czyjej więc stronie stoisz? Przecież zawsze musi być strona!”
 
 
 
Ano jest.
 
 
 
Otóż piszę ten tekst z myślą o młodych ludziach, którzy są w tych internetowych bitwach (bynajmniej nie na śnieżki) najbardziej poszkodowani.
 
 
Kiedy minął mi pierwszy szok po przeczytaniu kilku dyskusji internetowych zaczęłam analizować sobie argumenty każdej ze stron. Jedni twierdzą, że lektur jest zbyt wiele, inni – zbyt mało. Jedni twierdzą, że są przestarzałe, inni – w sam raz. Problem z tego rodzajem dyskusją jest taki, że jak powiedział Marszałek „Racja jest jak dupa – każdy ma swoją”.
 
Jeśli chodzi o wyselekcjonowane lektury to owszem, nie do każdego trafi Antygona, nie każdy zachwyci się Nad Niemnem, ale są tacy do których te pozycje trafią i zostaną w ich sercu na długie lata rozbudzając w nich miłość do czytania. Dla mnie taką lekturą–zapalnikiem dzięki któremu wróciłam do czytania po dłuższej przerwie była Dżuma Alberta Camusa.
 
Tym na co należy zwrócić uwagę jest też fakt, że lektury to nie tylko książki mające zmusić młodych ludzi do praktykowania czytelnictwa, ale także do refleksji. Szkoła ma edukować, a więc książki, które proponuje muszą nieść ze sobą widoczny, jasny przekaz ukazujący konkretne problemy natury moralnej/etycznej/życiowej dzięki którym nauczyciel będzie mógł objaśnić uczniom specyfikę gatunku, toposy, zastosowane zabiegi literackie, etc., ale też przedstawić za pomocą dzieła pewną wartość moralną. Z tego też względu osobiście uważam, że zaproponowanie 50-ciu twarzy Greya czy innego przypadkowego tytułu tylko ze względu na jego poczytność zupełnie mija się z celem. Owszem, dobrze, żeby dzieci czytały to co same chcą, ale zadaniem szkoły jest edukacja, a lektury to tylko środek pośredniczący – służący za przykład w przekazywaniu konkretnej wiedzy.
 
Osobiście uważam, że wybrane lektury nie są złe, sama część z nich czytałam (nie będę udawać, że znam wszystkie bo idealną uczennicą nigdy nie byłam) i wiem, że mogą okazać się dla młodego człowieka nudne. Powodem najczęściej jest to, że pisano je z myślą o ludziach dorosłych więc trudno by cała młodzież się nimi zachwycała nie będąc targetem docelowym. Zrozumieją pewnie niektórzy, co doroślejsi. Niektórzy nie zrozumieją – i to też jest okej bo refleksja przychodzi też później. Przyznaję bez bicia – Przedwiośnie nie dotarło do mnie kiedy byłam w liceum. Jednak teraz, po tych kilku latach, jestem zachwycona kiedy myślę o tych szklanych domach, o zamyśle autora i sposobie przekazu. Historię i jej interpretację poznałam z przymusu, męczyłam się niemiłosiernie siedząc na lekcjach, ale z perspektywy czasu doceniam tę pozycję i traktuję jako perełkę naszej rodzimej literatury. Teraz wiem, że było warto.
 
 
 

„Liczba lektur jest przytłaczająca. Wychodzi na to, że w każdym roku licealista będzie miał do przeczytania sześć-siedem książek, a do tego dużo poezji i fragmentów obszernych tekstów”

-prof. Krzysztof Biedrzycki dla GW z dnia 16 maja 2017

 

Co do zarzutu, że lektur jest zbyt dużo (6-7 książek obowiązkowych + fragmenty obszernych tekstów i wiersze) to osobiście się z nim nie zgadzam. Owe „fragmenty obszernych tekstów” to zwykle nie więcej niż 2-3 strony A4… tak było kiedy ja chodziłam do szkoły, a lista nie uległa większej modyfikacji, więc tutaj jak zakładam – bez zmian. Używanie takich sformułowań jak „obszerne” to zabieg moim zdaniem specjalny. Uwagę przykuwa często samo pojedyncze słowo, a należy zauważyć, że „obszerny fragment tekstu” to nie to samo co „fragment obszernego tekstu”– to właśnie ten drobiazg powoduje często najwięcej zamieszania.
 
Wróćmy więc do ilości. Oczywiście jedna książka jest obszerna, druga krótka, a trzecia – coś pomiędzy. Czas na czytanie jest więc różny w przypadku każdej z nich. Kusi by znów porównać „za moich czasów…”. Właściwie to czemu nie? Za moich czasów musieliśmy czytać 8 lektur podstawowych (plus kilka dodatkowych bo język polski miałam na rozszerzeniu). I ta magiczna ósemka była „do zrobienia” zarówno u nas jak i u innych klas. Czasem ktoś ponarzekał, że niektórym rzeczom należałoby przyjrzeć się dokładniej, ale brakuje czasu – zwykle nauczyciel. My jednak spokojnie dawaliśmy radę. Faktem jest, że ilość godzin lekcyjnych przeznaczonych na dany przedmiot też ma ulec zmianie przez co rzeczywiście 6-7 książek może być lepszym wyborem. Wiersze i fragmenty są czymś co można przeczytać w kilka minut, a na analizę poświęca się czas lekcyjny, a nie ten prywatny. Należy więc przyjąć, że jest to zdecydowanie optymalna ilość pełnych dzieł jaką młodzi ludzie są w stanie na zajęciach „przerobić”.
 

Podsumujmy sobie to co właśnie naskrobałam (jest w tym trochę mojej opinii, ale starałam się zachować taką dawkę obiektywizmu na jaką tylko mnie w tym temacie stać).

 

 
 

1. Lektury muszą mieć większą wartość merytoryczną, nieść konkretne przesłanie, reprezentować konkretny topos, zabiegi literackie, etc.

 

 

2. Nie da się dogodzić wszystkim, ale wybór lektur jest w miarę różnorodny – dla każdego coś dobrego. Tak było kilka lat temu, kilkanaście lat temu i jakoś wszyscy żyjemy – co więcej wybrane utwory są najczęściej ponadczasowe.

 

 

3. Liczba książek jest zmniejszona tak samo jak liczba godzin.

 

 
 
Fascynuje mnie więc fakt, że każda – najdrobniejsza nawet – zmiana w spisie lektur powoduje wszczęcie tego typu poruszenia społecznego. Gdyby rzeczywiście ktoś chciał coś zrobić bo problem jest realny i tak poważny jak niektórzy sugerują to myślę, że bardzo szybko powstałby jakikolwiek ruch społeczny, ktoś zacząłby cokolwiek w tym kierunku robić. Dlaczego nie robi? Dlaczego temat cichnie za każdym razem i wszyscy stwierdzają „no dobra, niech im będzie”? Widocznie nie jest to aż tak nagląca dla społeczeństwa sprawa, ale przecież ponarzekać sobie można, a nawet trzeba.
 
Tylko czy aby na pewno trzeba? Szczególnie jeżeli nie mamy większych chęci podążyć za swoimi przekonaniami, a jedynie skrytykować zdanie innych?
 

Gdzie narzekamy najczęściej?

 
 

W mediach społecznościowych.

 

 

Kto jest w nich najbardziej biegły i spędza tam najwięcej czasu?

 

Młodzież.

 

 

Jaki przekaz im dajemy?

 

W tym cała rzecz. Jeśli my, dorośli, którzy mamy dla młodzieży być przykładem wysyłamy publicznie w świat tak mocny przekaz jak „jeśli mają czytać takie lektury, niech nie czytają wcale”, „tego jest za dużo” albo „tego nie da się czytać!” to sprawiamy, że młodzi ludzie nawet na książkę nie spojrzą, nie spróbują dotknąć o czytaniu już nie wspominając. Za każdym razem gdy usłyszą słowo „lektura” zapali im się czerwona lampka alarmująca, że: to jest passe, tego nie powinno się czytać, to strata czasu.

 

 

To co jest stratą czasu dla Ciebie, może być wspaniałą przygodą dla kogoś innego. Książka przez którą nie byłeś w stanie przebrnąć może stać się ukochaną przyjaciółką Twojego dziecka. Dajmy młodym ludziom odkrywać to co nam było dane odkryć. Przecież nikt nie zmusi ich do czytania lektur, nikt nie przykuje do kaloryfera z książką na kolanach. Jeśli coś ich zaciekawi to sięgną po resztę. Jeśli nie – trudno, znajdą w końcu inną książkę, ale to czego miała ich nauczyć ta – zostanie im przekazane i to na przykładzie.

 

 
Nadużywanie i podkreślanie słów takich jak „obszerne”, „nudne”, „przestarzałe” demonizuje lektury w oczach młodego człowieka, który świat przyjmuje dużo bardziej emocjonalnie niż człowiek dorosły.
 

Często przypominam sobie zdanie: „nie ważne co czytasz – ważne, ŻE czytasz”. Jeśli chodzi o książki czytane dla przyjemności – czemu nie. Jednak lektury to część programu edukacji. Przecież dzieci nie wybierają sobie same działów matematyki których chcą się nauczyć. Muszą otrzymać konkretną wiedzę i dostają takie zadania i wzory by zrozumieć konkretne zagadnienia. Taką samą rolę pełnią lektury.

 

 
Dlatego też proszę, zanim zawyrokujecie i nie przebierając w słowach publicznie opiszecie swoje zdanie – zastanówcie się nad tym do kogo ono trafi i jaki może mieć wpływ na kształtowanie opinii młodego człowieka. Piszecie to w dobrej wierze bo zależy Wam by dzieciaki czytały ciekawe książki? Świetnie! Zachęcajcie je! Czytajcie z nimi! Kupujcie im książki w prezencie, zgodne z ich zainteresowaniami, odpowiednie dla ich wieku… ale nie mówcie im, że lepiej nie czytać wcale!
 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

38 komentarzy “Lekturokalipsa, czyli jak krzywdzimy młodych ludzi dla ich dobra.”